Polska, Kamianna

ule i uliki

16 lipca 2005; 469 przebytych kilometrów




kamianna



Mama wykupiła nam wycieczkę do Kamiannej - 'słynnej' miejscowości pszczelarskiej. Wyjazd był o drugiej.

O pierwszej przyszłam do domu (po penetrowaniu miasteczka), a tam na horyzoncie wielkie czarne chmury. Po chwili wiatr powiał, pociemniało. Wyszłam wcześniej, bo nie chciałam zmoknąć. Nie doszłam jeszcze do Soplicowa, a tu jak nie lunie! Ulica momentalnie zamieniła się w potok! Rozszalała się burza. Tak mi u nas brakuje porządnych burz, a tu mam ;) Dobrze, że miałam deszczową kurtkę, bo przemokłabym do nitki przez tą chwilę.

W Kamiannej jest kolejna cudna cerkiew. I skansen uli. Piękne, niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki! Był ul wiatraczek, muchomorek i kościółek, ale najpiękniejsze były te najstarsze - rzeźbione domki.
Pan nam opowiadał o pszczołach, władowałyśmy się z mamą do pracowni, gdzie się wyrabia świeczki.
A w sklepiku czego nie było! U nas można czasem kupić wyroby od pszczółek, ale u nas jest bieda, jak się okazuje. Miodów pitnych cztery rodzaje, miód malinowy - wzięłam jeden na spróbowanie, mniszkowy, fasolowy (!). Oprócz tego świeczki i pyłki - to wiadomo, ale były też i kosmetyki i batony miodowe, z którymi się jeszcze nie spotkałam, a są pycha!
A jak tam pachniało! Miód ma specyficzny, słodki zapach, którego się nie da z niczym porównać. Tak samo pachnie u pana w Kaczlinie. Dostaliśmy też po lampce miodu pitnego.

Jedno tylko było niedociągnięcie. W Kamiannej było też muzeum pszczelarskie. Dosłownie naprzeciwko kościółka. A przewodnik nawet o tym nie wspomniał! Ja nie mówię, żeby tam całą wycieczkę ciągać, ale powinien powiedzieć, że coś takiego jest i kto chce, ten w wolnym czasie idzie. A im tylko chodziło o to, żeby ludzie porobili zakupy. Nie ma to jak cholerna komercja!

Ale w sumie wycieczka była fajna. Jak jechaliśmy, to padało, na miejscu pokropiło trochę i przestało, nawet słonko wyszło, a ledwo ruszyliśmy, to znów zaczęło padać ;)